Tor wyścigów konnych na Służewcu i przede wszystkim Wielka Warszawska to wydarzenie, które już dawno obrosło legendą – pełne sportowych emocji, wiernych pasjonatów i, oczywiście, hazardzistów. Jak ogromną popularnością cieszyły się te wyścigi w PRL’u, pokazuje już samo otwarcie filmu: archiwalne materiały z dawnych kronik filmowych wprowadzają nas w świat koni, gonitw, zakładów i tłumów pochłoniętych rywalizacją. To rzeczywistość, która dla widzów niezaznajomionych z historią polskich wyścigów mogłaby być nieco obca – tym bardziej, że ukazuje także kulisy obstawiania poza państwowym nadzorem. Autorzy szybko jednak porzucają kronikarską perspektywę i rzucają nas w sam środek tego, czego kamery tamtych lat nigdy by nie pokazały: mroczną stronę środowiska. Auto pędzące przez bezludne tereny nad Wisłą, dwójka zbirów wyciągająca z bagażnika dżokeja, który miał przegrać, a ośmielił się wygrać… Chwilę później jego nogi zostają brutalnie połamane, a on sam wykluczony z życia, które kochał. Po tym mocnym otwarciu następuje szybki przeskok do barwnych realiów początku lat 90-tych – epoki bazarów, pirackich kaset i dorabiania się pierwszych małych fortun. Wydarzenie takie, jak Wielka Warszawska, było miejscem wręcz stworzonym do poszukiwań sposobu na szybkie wzbogacenie.
Jeśli po takim wstępie pojawiają się skojarzenia z „Piłkarskim pokerem” czy „Wielkim Szu” to jest ku temu dobry powód. Scenariusz napisał Jan Purzycki – autor tych kultowych tytułów. Tekst miał domknąć nieformalną trylogię, ale w latach 80-tych nie doczekał się realizacji: władze PRL’u bały się kompromitacji Państwowych Wyścigów Konnych. Scenariusz przeleżał więc w szufladzie niemal trzy dekady, aż trafił w ręce producentów, tuż przed śmiercią Purzyckiego. Reżyser Bartłomiej Ignaciuk podjął się jego adaptacji, dostosowując go do realiów współczesnej kinematografii. Czy się udało?

Powiem wprost: „Wielka Warszawska” jest filmem wyjątkowym na tle rodzimej produkcji. I zabrzmi to przewrotnie, ale właśnie dlatego, że unika typowych dla naszego rynku pułapek. W Polsce wciąż brakuje „filmów środka”: między festiwalowymi, ciężkimi tytułami, a lekką, komercyjną rozrywką, często zieje przepaść. Ten film ją zasypuje. Opowieść angażuje, wzrusza, bawi, a przy tym pozwala autentycznie kibicować bohaterowi i jego marzeniu o starcie w najważniejszej gonitwie w kraju. Tomasz Ziętek, jako Krzysiek Salomon, jest absolutnie znakomity. To chyba jego najlepsza rola: szczera, skromna, pełna energii i emocjonalnej prawdy. A przecież wszyscy kochamy takie „kopciuszkowe” historie: młody stajenny z trudną przeszłością dostaje szansę, która może odmienić jego życie.
Po drodze kibicujemy też jego miłości (Mary Pawłowska), próbom uporządkowania relacji z ojcem (Ireneusz Czop), dojrzewaniu i zderzeniu z brutalną stroną środowiska wyścigów. Całość brzmi niemal amerykańsko, ale, co najważniejsze, świetnie odnajduje się w polskich realiach. Kolorowe lata 90-te robią swoje.

Co jeszcze jest tak wyjątkowe w tej historii? Bohaterowie! To oczywiście duża zasługa scenariusza, ale nawet najlepiej „napisane” charaktery mogą zniknąć w kiepskiej kreacji aktorskiej. W „Wielkiej Warszawskiej” mamy cały korowód postaci zapadających w pamięć. Co je wyróżnia? Każdemu „o coś chodzi”. Kryją też w sobie historie i coś, czego na pozór nie widać, ale czujemy to jako widzowie. Ireneusz Czop w roli ojca – byłego dżokeja, niepotrafiącego okazać uczuć swojemu synowi, jest fenomenalny. Tomasz Sapryk, jako trener, swoją oszczędną w środkach kreacją sprawia, że nie możemy odwrócić od niego wzroku.
Bez wątpienia są też dwie role drugoplanowe kradnące uwagę: Mirosław Kropielnicki jako gangster, Pan Ryszard oraz Andrzej Konopka w roli Zygi Kaparskiego. Ten drugi to prawdziwy majstersztyk – potrafi jednocześnie wzruszyć, rozśmieszyć i przerazić (aktor ma „szczęście” do grania mało przyjaznych i sympatycznych postaci, ale tu dostał szansę na zniuansowanie swojej roli). Obaj tworzą postacie, których się nie zapomina. Reszta obsady także stoi na bardzo wysokim poziomie.

Na duże brawa zasługuje również sama realizacja. Dźwięk (nagrodzony w Gdyni) to klasa sama w sobie. Już fakt, że dialogi są wyraźne, potrafi być dziś w polskim kinie ewenementem, ale tu ścieżka dźwiękowa pełni także funkcję kreacyjną, doskonale budując atmosferę gonitw. Równie dopracowane są sekwencje wyścigów, które dzięki zdjęciom Klaudiusza Dwulita, zyskują dynamikę i charakter. Na tym jednak lista zalet się nie kończy. Scenografia wiernie oddaje ducha lat 90-tych, kostiumy są starannie zaprojektowane, a muzyka umiejętnie wzmacnia emocje, zamiast je przykrywać. Całość tworzy spójną, przemyślaną produkcję, w której każdy element pracuje na efekt końcowy.
I teraz (a ‘propos efektu końcowego) chciałbym dodać łyżkę dziegciu. Niestety polska tradycja „umartwiactwa” daje o sobie znać w finale. Nie będę zdradzał szczegółów, ale kiedy wszystkie główne wątki zostają domknięte, a widz szykuje się na satysfakcjonujące zakończenie… film wykonuje niespodziewany zwrot, który, w mojej ocenie, odbiera część radości z seansu. To drobiazg, być może zapatrzenie na amerykańskie historie, ale bez niego film naprawdę by nie stracił (a przy tym pozostawił widzów w dobrym humorze).
Mimo tej drobnej „niedogodności”, naprawdę warto wybrać się na „Wielką Warszawską” do kina. To film uczciwy, emocjonalny, świetnie zagrany i doskonale zrealizowany. Kino rozrywkowe w najlepszym wydaniu: z pazurem, sercem i bohaterami, o których chce się pamiętać.

Tytuł polski: Wielka Warszawska
Produkcja: Polska, 2025 r.
Premiera (świat): 26 września 2025 r.
Premiera (Polska): 23 stycznia 2026 r.
Reżyseria: Bartłomiej Ignaciuk
Scenariusz: Jan Purzycki, Bartłomiej Ignaciuk
Zdjęcia: Klaudiusz Dwulit
Muzyka: Jan Komar, Bartłomiej Tyciński
Obsada:
Tomasz Ziętek (Krzysiek Salomon)
Marcin Bosak (Waldek Basior „Omar”)
Tomasz Kot (Marek Lewandowski)
Mirosław Kropielnicki (Pan Ryszard)
Tomasz Sapryk (Trener Jan Pelt)
Czas: 100 min.
Dystrybucja kinowa: Next Film
