Przeddzień kapitulacji Nazistowskich Niemiec. Amerykanie zatrzymują najważniejszego, zaraz po Adolfie Hitlerze, przywódcę III Rzeszy – Hermanna Göringa. Europa wita upragniony koniec najbardziej wyniszczającej i ludobójczej wojny w historii. Czas na nowe porządki i rozliczenia. W Norymberdze, mieście będącym symbolem nazizmu, ruszają przygotowania do pierwszego w dziejach ludzkości międzynarodowego trybunału. Do oceny i próby zrozumienia zbrodniarzy wojennych przydzielony zostaje młody psychiatra. Jego misją jest nie tylko odkrycie „źródeł zła”, lecz także wsparcie oskarżycieli w osądzeniu i skazaniu przywódców nazistowskiego państwa. Zadanie wyjątkowo trudne, bo kluczem do sukcesu okazuje się konfrontacja z inteligentnym, cynicznym i wyjątkowo przebiegłym manipulatorem – Hermannem Göringiem.
Moje oczekiwania wobec tego filmu były ogromne: temat, obsada, doświadczeni twórcy, oparcie na solidnym materiale literackim („Norymberga” Jack El – Hai). Norymberga jako arena, na której po raz pierwszy w dziejach ludzkości świat próbuje nazwać i osądzić zło. Dodatkowego ciężaru nadaje mu współczesny kontekst polityczny – coraz częstsze próby negowania Holokaustu w skrajnie prawicowych środowiskach czy dyskusje o trybunale dla obecnych przywódców Izraela. Wszystko wskazywało na to, że dostaniemy film mocny, ważny, rezonujący daleko poza salą kinową. Film, który zabierze głos w sprawie, zanim znów ktoś spróbuje zrelatywizować historię. Wskazywało… niestety tak nie jest.

Zacznijmy od początku. Otwarcie zapowiada kino najwyższej próby. Ostatni dzień Drugiej Wojny Światowej. Adolf Hitler nie żyje, Europa to wielkie gruzowisko, a drogi wypełniają wojenni migranci. W tym, wydawałoby się, jakże już zgranym, wojennym „obrazku”, idealnym pod napisy wprowadzające w kontekst historyczny, kamera panoramuje w dół, do zbliżenia na resztki niemieckiego sprzętu wojskowego. I nagle… widzimy strumień moczu padający na swastykę. To amerykański żołnierz załatwiający swoją potrzebę fizjologiczną w ostentacyjny sposób. Zaskakujące, mocne i intrygujące otwarcie filmu. Chwilę później przez tłum migrantów przedziera się elegancka limuzyna. Amerykanie zatrzymują auto i naszym oczom ukazuje się główny antagonista filmu. Dumny, pewny siebie, wystrojony jak na paradę – sam Hermann Göring. Poddaje się żołnierzom i … informuje ich, że jego bagaże czekają w aucie.
Każdy z trójki głównych bohaterów – Göring (Russell Crowe), psychiatra Douglas M. Kelly (Rami Malek) i Robert H Jackson, główny oskarżyciel z ramienia Stanów Zjednoczonych (Michael Shannon), otrzymuje perfekcyjną ekspozycję. To nie są pionki na szachownicy, ale najważniejsze i najsilniejsze figury tego dramatu. I to jest właśnie sedno problemu. Trzymając się szachowej nomenklatury – reżyser próbuje prowadzić równolegle zbyt wiele partii. Czekamy na mocny, psychologiczny pojedynek między Kellym a Göringiem. Tymczasem w kolejnych minutach rozmywa się on w pobocznych wątkach i politycznych intrygach.

Wierzę, że każdy z pobocznych wątków jest arcyciekawy. Same kulisy tworzenia trybunału byłyby tematem na oddzielny film: negocjacje, walka o poparcie, tarcia między aliantami (wszystkie rządy chcą zwyczajnie rozstrzelać nazistów), tworzenie precedensów prawnych. Tu jednak nadmiar materiału przytłacza główną oś narracji. I nawet tak genialne i proste zabiegi inscenizacyjne gdy po kolejnej porażce dyplomatycznej głównego oskarżyciela, słyszymy zdanie: „musimy iść wyżej w hierarchii” i po cięciu montażowym przeskakujemy do Watykanu (i szantażu na papieżu, z powodu popierania przez niego w przeszłości nazistów), konstrukcja rozpycha się nadmiernie i zaczyna trzeszczeć. Reżyser (James Vanderbilt) przyznał, że historia jest zbyt interesująca, skomplikowana i pojemna, by skupić się tylko na „pojedynku” Kelly – Göring. I tu moim zdaniem tkwi największy błąd filmu.

W najnowszej historii kina mieliśmy wiele fascynujących konfrontacji: Cruise i Nicholson w „Ludziach honoru”, niesamowity pojedynek w „Frost/Nixon”, czy kultowe „Milczenie owiec”. „Norymberga” aż się prosi o podobną, czystą linię narracyjną. Vanderbilt, jeszcze jako scenarzysta, udowodnił w „Zodiaku”, że potrafi tworzyć wielowarstwowe historie. Jednak tam antagonista pozostawał niewidzialny. Tutaj siedzi naprzeciw widza – i właśnie to powinno być osią filmu.
Nadmiar wątków to jedno, ale druga sprawa to wspomniany już „pojedynek”. Wymaga on dwóch równorzędnych przeciwników. Russell Crowe jako Göring jest fenomenalny. Udowodnił już w „Na cały głos”, że potrafi wcielać się w bohaterów moralnie odrażających, ale tu osiąga absolutny szczyt. Ekran należy do niego – charyzmatyczny, przerażająco przekonujący i skuteczny. Zapominamy o Crowe’ie, widzimy Göringa. Nominacja do Oscara powinna być formalnością.

Niestety, Rami Malek wypada przy nim blado. I nie chodzi tylko o wyraźną różnicę aktorskiej klasy. Ta postać została źle napisana. Nie wierzymy w jego inteligencję, w zdolność dotarcia do więźniów, w jakikolwiek plan. Wątek relacji Kelly’ego z rodziną Göringa jest wręcz kuriozalny i niesmaczny. Film potrzebował godnego przeciwnika dla Crowe’a, a dostał kogoś, kto ginie w jego cieniu. To jest wyzwanie, gdy obcujemy z materiałem opartym na prawdziwych wydarzeniach, ale filmowa opowieść rządzi się swoimi prawami.
Warto jednak wspomnieć o dwóch świetnych występach. Michael Shannon jako Jackson jest równie mocny, jak Crowe, choć wydaje się bohaterem zupełnie innego filmu — to uboczny efekt wspomnianego rozwarstwienia narracji. Prawdziwym zaskoczeniem jest natomiast Leo Woodall jako tłumacz, Howie Triest. Skromnymi środkami tworzy on jedną z najbardziej poruszających scen w całym filmie. Malek mógłby się od niego sporo nauczyć.

Mimo mielizn, rozgardiaszu fabularnego i obsadowych potknięć, temat niezmiennie trzyma widza przy ekranie. Wciąż jesteśmy bezradni wobec ogromu zła, którego skali nie sposób pojąć. Nic dziwnego, że najmocniejsze wrażenie robią… archiwalia. Chwila, w której widzowie trybunału po raz pierwszy oglądają obrazy z obozów koncentracyjnych, poraża.
Scenografia, kostiumy i zdjęcia (w wykonaniu „naszego” Dariusza Wolskiego) stoją na wysokim poziomie. Inscenizacyjnie film jest oszczędny (wymusza to miejsce akcji, głównie cele i sala sądowa), ale skuteczny. Na pochwałę zasługuje również muzyka: subtelna, pozbawiona patosu, świetnie działająca zarówno w obrazie, jak i poza nim.
Podsumowując: liczyłem na więcej. „Norymberga” nie jest filmem złym, ale też nie wybitnym. Warto go zobaczyć dla rewelacyjnego Russella Crowe’a, lecz nie jest to produkcja, która zostanie z nami na długo.

Tytuł polski: Norymberga
Tytuł oryginalny: Nuremberg
Produkcja: USA, Węgry, 2025 r.
Premiera (świat): 7 września 2025 r.
Premiera (Polska): 28 listopada 2025 r.
Reżyseria: James Vanderbilt
Scenariusz: James Vanderbilt
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Muzyka: Brian Tyler
Obsada:
Russell Crowe (Hermann Göring)
Rami Malek (Douglas Kelley)
Michael Shannon (Robert H. Jackson)
Richard E. Grant (Sir David Maxwell-Fyfe)
Leo Woodall (Sierż. Howie Triest)
Czas: 148 min.
Dystrybucja kinowa: Monolith Films
Na podstawie: Jack El-Haia, „The Nazi and the Psychiatrist” (reportaż)
